Data publikacji: 13 lutego 2016
Data aktualizacji: 13 stycznia 2023
Uwielbiam grać na gitarze. To jedna z tych czynności, podczas której nic więcej ani nikogo więcej mi nie potrzeba. Jednak często po tygodniu intensywnego grania, trzeba wziąć stroik i nastroić struny by wszystko brzmiało, jak należy.
W życiu też tak jest. Kilka razy do roku bywa tak, że kompletnie zbaczasz z obranego kursu, nie zauważasz tego, bo nie chcesz tego zauważyć. Częściej zaczynasz odpuszczać, dajesz sobie spokój jeszcze zanim podjąłeś akcję i powolutku dzień po dniu przyodziewasz szare kolory i stajesz się niczym ci wszyscy wypaleni ludzie, wracasz za tą drugą stronę barykady, na której jest tylko smutek, przygnębienie i rutyna. Powoli odchodzą w zapomnienie niesamowite chwile, przypływy adrenaliny, wtedy gdy zdecydowałeś, że coś zrobisz i się sparzyłeś, ale też, wtedy gdy podjąłeś akcję i osiągnąłeś sukces. Wiecie, jaki jest jeden, kluczowy czynnik, który różni ludzi spośród tych po barwnej stronie muru i tych po tej szarej? Ryzyko. Ludzie, którzy nie ryzykują, nigdy nie będą żyć w pełni swoich możliwości. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że najwięcej osiągnąłem, podejmując ryzyko. Dzięki temu przeżyłem wiele niesamowitych chwil, sukcesów i doznałem bolesnych porażek, z których wyciągnąłem bezcenne doświadczenie.
Ktoś powiedział, że za każdym razem, kiedy chcesz podjąć jakieś działanie, ale tego nie robisz — przegrywasz. To zdanie niesie ze sobą wielką prawdę. Nie mówię, czasami warto coś rozegrać strategicznie niż lecieć z wywieszonym jęzorem, bo „ja ryzykuję”. Nie na tym to polega. Chodzi o to, by w ogólnym rozrachunku przechylić szalę. Piszę właśnie tego bloga i kompletnie mi się nie chce. Zdania nie piszą się z automatu, jak ma to zazwyczaj miejsce ale idzie to opornie. Nie ma to jednak znaczenia, chciałem to zrobić i robię to. Kropka.
Do czego więc zmierzam. Czasami bywa tak, że się rozstrajamy. Wypadamy z tego właściwego rytmu i okazuje się, że jest nam przyjemnie, odpuszczamy sobie to i tamto, bo trzeba odpocząć, wrzucić na luz. Takie wrzucanie na luz często trwa dłużej, niż powinno. Ktoś chodził miesiąc na siłownię więc w nagrodę tydzień przerwy. I koniec. Na tym się skończyło. Ktoś uczył się pilnie do połowy egzaminów i pomyślał, że czas na przerwę, więc drugą połowę oblał. Ktoś grał na gitarze przez dwa tygodnie i jak zaczęły go boleć palce, to przestał na „dwa dni” i przestał na zawsze. To jest popularne zjawisko. Pół roku latałeś po mieście, poznawałeś nowych ludzi, nie było problemu, żeby gdzieś wyskoczyć w weekend, rozpierała cię pozytywna energia ale potem zachciało ci się przerwy. Potem zawsze jest powód, by czegoś nie robić. Podszedłbym do tej dziewczyny, ale to jutro, teraz akurat byłem robić zęba i znieczulenie jeszcze działa, wyjdę na idiotę, zaprosiłbym Ankę do kina, ale może kiedy indziej, muszę się zastanowić, nie wiem, czy ona chce, pojechałbym na narty, ale kawałek drogi jest i w dodatku zimno, lepiej zostanę w domu. Często tracisz wtedy ten błysk w oku, pozytywną energię, zaczynasz wymyślać sobie problemy, bo masz za dużo czasu. To, że masz niesamowite plany, pomysły i głębię, to naprawdę fajnie, jednak liczy się tylko i wyłącznie działanie, pragmatyzm, wdrożenie w życie. W innym przypadku nie ma to znaczenia.
Nie wiesz nawet ile, mogłoby się wydarzyć, gdybyś tylko odrzucił wieczny odpoczynek i miał jaja to ruszyć do przodu.
Nikogo nie będzie obchodziło, że robiłeś coś przez miesiąc, dwa albo pół roku i przestałeś i dlatego nie masz efektów, ale robiłeś to. Wczoraj nie ma znaczenia. Ludzie zawsze widza tylko końcowy rezultat. Dlatego jak czujesz, że dosyć mocno zboczyłeś z kursu, przystajesz, myślisz sobie „hola, hola, wracamy do gry” i wracasz, czysto, konkretnie i bez pierdolenia.
Możesz żyć w świecie wyobraźni, dopóki nie sprawia ci bólu powrót do rzeczywistości.